niedziela, 15 lipca 2012

20. bartkowe.

Napisałam to do Bartka 5 lipca. Wysłałam wczoraj xd



Cześć ;* piszę tak po prostu xd żyję i wgl. (Hahaha). Tęsknię za Tobą i nie jestem pewna czy mogę dotrzymać obietnic, które Ci złożyłam. Nie wiem czy dam radę. To jest nałóg, gorszy niż fajki, alkohol czy narkotyki. To chyba jedyna rzecz, od której jestem tak długo uzależniona. Już 7 lat. Zawsze miała skłonności, żeby robić sobie krzywdę, żeby się zabić. To się na pewno jakoś nazywa, ale nie wiem czy nie pamiętam. Odkąd wyjechałeś chciałam się pociąć 15 razy, umrzeć 2 i raz się zabić. Nic nie zrobiłam, ale naprawdę nie wiem czy poradzę sobie dalej. Tak bardzo nie chcę Cię zawieść, nie masz pojęcia jak bardzo Cię potrzebuję i ile dla mnie znaczysz, jak nikt inny. To przykre, że jesteś dla mnie tak ważny. To mnie boli, że moi przyjaciele nie są wszyscy ważni tak samo, nawet jak Ty jesteś najlepszym moim przyjacielem. Nie powinno tak być. Nie wyślę tego do Ciebie, na pewno. Będę to czytać raz po raz i płakać nad sobą. Jak bardzo jestem złą osobą, która nie zasługuje na nikogo. Jak bardzo jestem zepsuta w środku. Jak bardzo nienawidzę siebie, nikt nie ma pojęcia jak bardzo można siebie nienawidzić.
Zaczęłam palić, to też jest straszne. Kolejna rzecz, którą się powoli zabijam. Wszystkim się zabijam. Dosłownie. Gdy byłam jeszcze w szpitalu doszłam do wniosku, że jak ktoś chcę sobie zrobić krzywdę, to sobie zrobi, nieważne, że zabierzesz mu wszystkie ostre rzeczy itp. Stłukłam kubek, żeby się nim pociąć. Wyciągnęłam troczek z kaptura, żeby się nim udusić, potem byłam 2 dni w izolatce. Robiłam dużo głupich rzeczy, wzięłam od koleżanki zapalniczkę i podgrzałam ją sobie łyżeczkę, później kluczyk od szafki, żeby się przypalić. Teraz mam 7 szkaradnych blizn na przedramieniu, nie wspominając o innych od cięcia się. Jak to okropnie brzmi "ciąć się", jakie okropne słowo, nie powinno istnieć, nigdy nie powinno się pojawić.
Jestem chora psychicznie. Jestem socjopatką i psychopatką w jednym. Jestem idealnie nieidealna. Zaprzeczam sobie. Paradoks. Boję się tego co mogłabym zrobić sobie czy innym. Może jestem zdolna zabić drugą osobę ? Co jeśli tak ? Nie chcę tak żyć, nie chcę taka być...Ale nie potrafię się zmienić...może tak naprawdę nie chcę. Nie rozumiem siebie, nie pamiętam czy kiedykolwiek się rozumiałam, nie pamiętam jak wyglądały moje ręce przed tym wszystkim, nie pamiętam innego toku myślenia...Wydaje mi się, że zawsze taka byłam. Pamiętam urywki kiedy byłam jeszcze mała, chodziłam do klasy 2 może 3. Już wtedy brałam kilka razy nóż i przykładałam go sobie do nadgarstka, nigdy go nie pociągnęłam. Pamiętam jak kiedyś kłóciłam się z mamą i chciałam wyskoczyć przez okno, przy niej. Pamiętam jak zamykałam sie w szafie i ciełam agrafką czy stłuczonym lusterkiem. Pamiętam to wszystko. Ja nigdy nie chciałam żyć. Wmawiałam sobie w gimnazjum, że kiedyś byłam inna, lepsza. Wszystkim to mówiłam. Ale nie byłam, i nigdy nie będę. Pamiętam słowa mojego lekarza, ze szpitala "Jest w Tobie tyle samotności" miała racje, nieważne gdzie jestem i z kim, zawsze jestem samotna. Zawsze byłam i zawsze będę. Nie umiem rozmawiać z innymi, nigdy nie umiałam, nawet jeśli myślałam inaczej. Od czasu do czasu mówię co jest i już. Ale rzadko. Ale druga osoba zawsze reaguję inaczej niż jak ja bym tego chciałam, nie mam prawa mówić innym co mają czuć i jak się zachowywać, więc zamykam się w sobie, w swoim chorym świecie, gdzie wyobrażam sobie, że jakbym miała chłopaka to wszystko byłoby lepiej. To nieprawda, nic by się nie zmieniło. Teraz to wiem, nieważne jak bardzo to boli. Wszystko stało się nieważne. Non stop piszę jakieś bzdury, wszędzie, w zeszytach, pamiętniku, notatkach w telefonie, na blogach. Nikogo to tak naprawdę nie interesuje. Więc po co to cały czas piszę...To wszystko co robię jest tak nieważne. Nic nie zmienię. Ludzie nie będą zachowywać się inaczej, świat będzie dalej pędził ku zagładzie. Każdy z nas kiedyś umrze, boję się dnia kiedy umrze moja mama, cały świat się zawali. Nawet jak umrze ojciec, którego niby nienawidzę to i tak jakaś część mnie umrze razem z nim. Kiedyś mi się śniło, że umarł, to był jeden z najgorszych moich koszmarów. Kiedy śniło mi się, że ja umarłam wszystko było dobrze. Pamiętam, że w tym śnie byłam na wzgórzy z jakimiś przyjaciólmi, opalaliśmy się, umarłam od słońca, nie wiem jak, ale kit xd Jako duch znalazłam w mieście ojca i powiedziałam mu, że nieżyję, zapytał się tylko kiedy umarłam. To był tak słoneczny dzień, było pięknie. Nigdy tego nie zapomnę.
Boję się siebie, tego wszystkiego czym jestem. Swojej chorej wyobraźni, rzeczy, które zrobiłam. Nie wiem co mam robić, jestem tak cholernie zagubiona. I nikt nie może mi pomóc, nawet Ty, bo ja sama nie umiem sobie pomóc, nie wiem czy jestem w stanie pozwolić sobie pomóc. Nic nie wiem. Źle się czuję.
Jak byłam mała chyba nie chciałam umrzeć, chciałam zmienić się w ducha, w istotę, która tylko obserwuje, od czasu do czasu coś zrobi, ale nic nie czuje. To było piękne marzenie jeśli można to tak nazwać. A jak już jesteśy przy marzeniach to nie mam ich, nawet nie pamiętam od kiedy nie mam marzenia. Przecież marzenia są potrzebne, prawda ? By dalej żyć, by istnieć. A tu chuj. Nic nie ma. Pustka, jestem pusta. Nic we mnie nie ma.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz