sobota, 16 sierpnia 2014

121. Shit happens

Więc, byłam na koncercie, było całkiem spoko, nie mówię, że było zajebiście, bo okazało się, że mój ukochany wokalista ma dziewczynę, i zadedykował jej moją ulubioną piosenkę, ale..no dobra, muszę to powiedzieć jednak, BYŁO ZAJEBIŚCIE, mega energia, szkoda, że trochę mało osób się ruszało, skakało etc. ale było widać, że granie dla nas sprawia niesamowitą przyjemność zespołowi, wokalista cały czas się uśmiechał, co było strasznie słodkie, ale nie w sensie "O MÓJ BOŻE, JAKI ON JEST PIĘKNY !!!!!!!!!", chodzi mi bardziej o to, że naprawdę się cieszył, był mega zaskoczony, że tyle osób przyszło, po prostu uwielbiam koncerty "nowych" zespołów, są trochę nieśmiali, nie wiedzą co mają zrobić, a mimo wszystko świetnie im to wychodzi, i ta "młoda" energia. Coś pięknego. Zapomniałam wspomnieć, że cały czas byłam centralnie przed wokalistą, w pierwszym rzędzie, a raczej przed nim.

____________________________________________

Potrzebuję, żeby coś się stało, coś złego, coś co zaboli, bardzo.
Chcę się obudzić.



 "everybody lies, but the truth is what hurts the most"










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz